Moskwicz na pedały, czyli marzenie każdego dzieciaka w latach 80tych.
Metalowe, samonośne i lakierowane nadwozie, koła z oponami i kołpakami, skrętne koła przednie, światła włączane przyciskiem na desce rozdzielczej. Dzięki tym cechom ich właściciele podkreślali swój status społeczny na placach zabaw, osiedlach, dzielnicach.
W ciągu ostatnich kilku lat ich ceny poszybowały w górę. Cena 3000zł nikogo już dziś nie dziwi. Poza tym, wyjęcie takiej kwoty ze skarbonki nie gwarantuje wcale zakupu kolekcjonerskiego(zaraz wyjaśnię) egzemplarza.
Dlaczego? Już tłumaczę.
Ich produkcja już się zakończyła(no chyba, że się mylę?), więc z każdym rokiem ich ubywa, bo nie wszystkie miały tyle szczęścia co ten na filmie.
Po pierwsze primo eksploatacja niezgodna z książką obsługi i napraw pojazdu, czyli:
– zderzanko
– bezzałogowe zjazdy z najwyższej górki na osiedlu
– przekraczanie DMC – zabieranie pasażerów na maskę lub klapę bagażnika
Po drugie primo:
– szkoda całkowita po uderzeniach młotka, kilofa, łopaty. Tak skończyła jedna(o innych nie słyszałem) sztuka na wsi w byłym województwie radomskim. Należała do mojego brata ciotecznego – Karola. Byłem wtedy(i pewnie nadal jestem) starszy od niego o 3 lata, więc duże szanse, że oprócz pomysłu również wykonanie było w większej części po mojej stronie. Zwłaszcza, że według mojej mamy od zawsze miałem skłonności do niszczenia zabawkowych autek/czołgów(najczęściej młotkiem) i wkurzałem się jak nie dawałem rady któregoś rozbić. Dooobra, jutro sam się zgłoszę na milicję.. Takie umiejętności zostają na całe życie – 3lata temu rozbiłem Chevroleta Monte Carlo ’76 podczas zjazdu z Gubałówki(filmiki na kanale).
Po trzecie primo ultimo złe przechowywanie:
– pod chmurką(korozja, wyblakłe plastiki, zmatowienia szyby czołowej)
– przygniecione skrzynką jabłek/workiem ziemniaków w piwnicy
To wszystko spowodowało, że większośc egzemplarzy jakie widuje się na portalach ogłoszeniowych to auta po przejściach, niekompletne, partacko remontowane(jak na Kubie). Kolekcjonerskie egzemplarze, czyli te bezwypadkowe, z oryginalnym lakierem i uroczo spatynowane są na rynku widokiem rzadkim.
Sentyment napędza ten rynek tak samo mocno jak rynek tych większych klasyków z FSO/FSM/FSD – każdy takiego miał lub chciał mieć ;) Bo jak inaczej wytłumaczyć szał na ich punkcie i wywalanie 20-30tys na auta, które psuły się przed wyjechanie z „salonów” i rdzewiały już na prospektach reklamowych?
Na koniec kilka słów o naszym egzemplarzu.
Przyjechał dziś(10.01.2018) gurbielową lawetą – tą samą jechał Griswold, Firebird, lustro z IKEI, komoda.. ;)
Jego pierwszym właścicielem był Kuba z Krakowa, który dbał o niego tak bardzo, że auto ma jedynie kilka delikatnych wgniotek na oryginalnym lakierze i jest całkowicie wolne od korozji ;)
Kuba w trakcie eksploatacji ozdabiał swoją furę jakże cennymi wtedy naklejkami. Oprócz smerfa i klakiera(gimby nie znajo), Moskwicz został „shańbiony” napisami TOYOTA, BMW i inne ;) Na szczęście wszystkie się zachowały i są cudownie spatynowane jak całe auto.
Planujemy dokumentować jego historię filmami i zdjęciami tak samo skrupulatnie jak to robimy przy naszych większych klasykach. Przy okazji prośba – dej suba, mam horom curke ;)
Jeśli mimo wszystko nie nie chcesz mieć w swojej kolekcji Moskwicza na pedały, a wiesz gdzie stacjonuje jakaś ładna sztuka, to dejże nam cynk, ok?
Odwdzięczymy się!
Poniżej więcej fotek i film z dnia zakupu i obecna właścicielka za fajerą :)
Film: